Legendy, płomienie i Maria Magdalena – niezwykła historia niezwykłego miejsca

Artykuł Piotra Zdanowicza ukazał się pierwotnie w Tygodniku Kędzierzyńsko-Kozielskim Dobra Gazeta nr 21 z 8 września 2015 roku.

Jadąc z Kędzierzyna do Gliwic drogą krajową nr 408 właściwie przez cały czas przebywamy w lesie. To jeden z największych kompleksów leśnych na Górnym Śląsku zwany zwykle Lasami Raciborsko-Rudzkimi. Lasy te kryją wiele cennych przyrodniczych terenów i ciekawych historycznych pamiątek. Jednym z takich obiektów jest pewna niepozorna kapliczka…

Jest pierwsza niedziela września 2015 roku. Jedziemy od Kędzierzyna i za Kotlarnią skręcamy w prawo, tak jak do kopalni piasku. Po lewej mijamy starą leśniczówkę. Za nią jest leśna droga – skręcamy i jedziemy jeszcze przeszło 2 kilometry. Jesteśmy teraz w głębi lasu, ale w pewnym momencie widać zaparkowane samochody, są wozy strażackie, a przede wszystkim mnóstwo ludzi. Zaś w środku tego wszystkiego ona, czyli „Magdalenka” – urokliwa leśna budowla z historyczną, rustykalną kapliczką wewnątrz drewnianej konstrukcji…. No dobrze, ale skąd ten zgiełk, w środku lasu? No cóż, tak jest tutaj już od 23 lat, w każdą pierwszą niedzielę września. Dlaczego? Zaraz o tym opowiemy, ale zacznijmy od samego początku.

Fakty, legendy, opowiastki…

Łatwo powiedzieć „od początku”. Tyle, że w wypadku kapliczki stojącej w lesie pomiędzy Goszycami, Tworogiem, Kotlarnią, Rudami i Kuźnią Raciborską, nikt właściwie nie wie, kiedy miałby być ów początek. Wprawdzie na belkach drewnianej wiaty, przykrywającej pierwotny świątek widnieje data 1784 i taki rok powstania podają niektóre publikacje. To jednak nie jest prawdziwa data, bowiem po pierwsze istnieje notka z 1729 roku mówiąca o tym, że od niepamiętnych czasów gromadzili się tam pielgrzymi. Istnieje też ślad empiryczny na mapie wojskowej Christiana von Wrede z 1749 roku, gdzie „nasza” leśna kapliczka została oznaczona w terenie. No i to byłoby na tyle, jeżeli chodzi o historyczne konkrety. Natomiast legend i ludowych opowiastek jest na temat kapliczki cała masa. Jest więc opowieść o zaginionej w lesie córce pana zasiadającego na Rudach Wielkich, który ufundował kapliczkę, gdy córka się odnalazła. Oczywiście tą historię można od razu włożyć między bajki, bowiem do 1810 roku rudzki zamek był klasztorem, w którym rezydowali Cystersi.

Podobny motyw zawarty jest w następnej legendzie, w której jednak występuje żona bliżej nieokreślonego włodarza pobliskich Trachów. Jest też seria legend, która nawiązuje do patronki kapliczki św. Marii Magdaleny, której tradycja przypisuje wyjątkowo grzeszny żywot przed nawróceniem. Zatem miała być kapliczka aktem pokuty za zbrodnię, jakiej dokonano w tym miejscu. W innej legendzie wspomina się jakąś panią na zamku w Sławięcicach, która postawiła świątek w ramach pokuty za popełnienie wyjątkowo strasznego czynu. Mówi się też o nawróconym w tym miejscu grzeszniku oraz o wędrowcu znacznego rodu, który zabłąkał się w okolicy i ledwo uszedł z życiem.

Jeszcze inne opowieści wspominają kapliczkę, jako miejsce schronienia okolicznej ludności w czasie XVII – wiecznej wojny trzydziestoletniej. Jest też wzmianka o tym, jakoby miał się tam zatrzymać podążający na Wiedeń król Jan III Sobieski. Ta legenda czerpie z o tyle prawdziwych wydarzeń, że Sobieski z częścią wojska rzeczywiście przechodził przez dzisiejsze Lasy Raciborsko-Rudzkie, idąc od Gliwic przez Rudy w kierunku Raciborza.

Wreszcie istnieje przekaz, że kaplicę mieli zbudować Cystersi rezydujący w Rudach, dla ludności okolicznych osad, oraz licznych pracowników leśnych wypalających w tych okolicach węgiel drzewny i smołę. Nie możemy też zapominać o całej rzeszy pracowników licznych zakładów metalurgicznych, potężnego na ówczesne czasy zagłębia przemysłowego, które począwszy od 1702 roku zaczęło powstawać w dolinie Bierawski, na terenach leśnych. Zatem ten trop wydaje się być całkiem logiczny.

Jednak najbardziej nieprawdopodobna historia związana z „Magdalenką” wydarzyła się naprawdę i to całkiem niedawno…

Jedni nazwali to cudem inni zrządzeniem losu

Zaczęło się od kradzieży pierwotnego obrazu z wizerunkiem Marii Magdaleny, wcześniej już przestrzelonego sowieckimi kulami. Rzecz miała miejsce wiosną 1992 roku. Społeczność pobliskiego Tworoga, która opiekuje się kapliczką ufundowała nowy obraz. Potem w lipcu były, jak co roku uroczystości odpustowe, a dokładnie miesiąc po nich – 26 sierpnia 1992 roku, w lasach rudzkich rozszalał się największy pożar lasu w powojennej Polsce (według niektórych źródeł także największy pożar lasu w Europie).

Oto pobieżne statystyki. Zginęło dwóch strażaków i jedna osoba cywilna. 50 osób trafiło do szpitala, 2 tyś opatrywano na miejscu. Spaliło się 15 wozów strażackich i 26 motopomp. Zniszczeniu uległo 70 km węży strażackich. Z lasu wywożono dziesiątki ciężarówek martwych zwierząt. Zapytany o wspomnienia z pożarzyska emerytowany strażak zawodowy Stanisław Kulpa, który wówczas, jako dowódca sekcji brał udział w akcji od pierwszego do ostatniego dnia pożaru mówi, że uczestniczył w niezliczonej ilości akcji, ale tak przerażającą siłę żywiołu widział z bliska tylko dwa razy – w 1971 roku podczas gaszenia rafinerii ropy w Czechowicach-Dziedzicach i właśnie w 1992 roku w lasach rudzkich. Wtedy naprawdę bałem się o swoje życie dodaje pan Stanisław.

Z pożarem przez 19 dni walczyło 10 tyś ludzi, 1100 samochodów strażackich, samoloty, śmigłowce, 50 cystern kolejowych i 6 lokomotyw, czołgi, pługi i inny ciężki sprzęt. Mimo to spłonęło 9 tyś hektarów, czyli 90 kilometrów kwadratowych lasu, a więc umowny prostokąt o wymiarach 10 x 9 km. Spłonęło też wiele historycznych obiektów.

Tymczasem kapliczka św. Marii Magdaleny stoi nietknięta przez pożar. No dobrze – mógłby ktoś powiedzieć – po prostu pożar przeszedł bokiem. Otóż nie przeszedł bokiem. Widać to do dzisiaj – niemal ze wszystkich stron kapliczkę otaczają młode nasadzenia dokonane po 1992 roku. Tylko przy samej kaplicy jest kilka wiekowych wiązów i dębów.

Nawet bardzo doświadczeni teoretycy pożarnictwa nie potrafią racjonalnie wytłumaczyć tej sytuacji. Strażacy mówią, że polali tylko gontowy dach kapliczki pianą i byli pewni, że to nie pomoże. Wszystko było suche, temperatura powietrza wynosiła powyżej 30 stopni. Od niemal dwóch tygodni nie spadła kropla deszczu… Ogień podchodził dwukrotnie, płomienie strzelały na kilka lub kilkanaście metrów dookoła kapliczki, na dach sypały się iskry, ale kapliczka nawet na moment nie zajęła się ogniem… Niektórzy mówią cud, inni wyjątkowy zbieg okoliczności… To mniej ważne. Ta kapliczka została jak symbol, który będzie już teraz na zawsze przypominał o tragedii, jaka spotkała rudzkie lasy oraz o ludziach, którzy stracili tutaj swoje życie.

Właśnie w intencji poległych strażaków i wszystkich, którzy walczyli w 1992 roku z pożarem, w każdą pierwszą niedzielę września odprawiana jest na „Magdalence” uroczysta msza św. Tak jest także w tym roku. Jak zwykle jest biskup diecezji gliwickiej Gerard Kusz, są strażacy w odświętnych mundurach i poczty sztandarowe, a nawet stragan z odpustowymi piernikami. Jest wiele osób. Jedni siedzą pod zabytkową wiatą inni na trawie w lesie, dookoła kaplicy. Jeszcze dalej wozy strażackie, przeważnie z powiatu gliwickiego, który zaczyna się kilkaset metrów dalej, ale są też strażacy z Goszyc z naszego powiatu…

Niemy świadek leśnej historii

Cóż, pewnie nie dowiemy się już nigdy, jakie były dzieje powstania „Magdalenki” Nie wiadomo w jakich okolicznościach i czasie święta grzesznica z Magdalii „przybyła do nas” z dalekiej Galilei i zamieszkała w górnośląskim lesie stając się patronką tajemniczego świątka. Kapliczkę mógł tutaj wystawić właściwie każdy, a jej prawdziwa historia mogła być absolutnie niesamowita, albo zupełnie zwyczajna. Jednak w wypadku takich miejsc nie chronologia zdarzeń wydaje się być najważniejsza.

Daleko bardziej istotna jest owa aura tajemniczości i swoisty mistycyzm tego miejsca. To one, a nie chłodny pragmatyzm powodowały, że na przestrzeni kilkuset lat to miejsce żyło i współtworzyło tożsamość religijną oraz tradycje mieszkających tutaj Górnoślązaków, będąc dla nich źródłem nadziei, wiary, ale też zapewne -tak jak i dzisiaj – miejscem pełnym tajemnic i niedopowiedzeń.

„Magdalenka” jest też sztandarowym przykładem na to, jak sztuczne i „techniczne” są dzisiejsze granice administracyjne. Kapliczka stoi niemal na granicy województw śląskiego i opolskiego, a przecież miejsce to jest swoistym leśnym „sanktuarium”, z którym na równi utożsamiają się mieszkańcy kojarzonych z ziemią raciborską – Rud, kojarzonego z ziemią gliwicką Tworoga, ale także przynależnych historycznie do ziemi sławięcickiej Goszyc, lub też mających historyczne związki z dobrami kozielskimi Dziergowic.

„Magdalenka” jest po prostu na Górnym Śląsku, który przez przeszło 700 lat stanowił niepodzielną całość o spójnej tradycji i kulturze. Dopiero w XX wieku, w wyniku wojen, powstań i komunistycznej „zawieruchy” zaczęły się sztuczne podziały terytoriów oraz ludzi je zamieszkujących, nie mające nic wspólnego z historyczną prawdą.

Ważne jest także to, że pomimo tylu niebezpiecznych momentów, miejsce to wciąż istnieje, będąc lokalnym symbolem łączącym dzisiejszych mieszkańców okolicznych osad z dziesiątkami pokoleń tych, którzy zamieszkiwali tę puszczańską niegdyś krainę wiele lat temu. Ważne, że jak niegdyś strudzeni wędrowcy przemierzający Puszczę Śląską, tak i teraz turyści i spacerowicze przemierzający lasy rudzkie odnajdują tam trochę cienia, odpoczynku, okazji do refleksji.

Warto odwiedzić „Magdalenkę”, bo to jedno z tych miejsc, które ma własny, niepowtarzalny klimat, charakter… Ma to wszystko, co określamy łacińskim zwrotem „genius loci”. Warto usiąść pod starą wiatą, pośród zapachu drewna i leśnych roślin. Warto wsłuchać się w szemrząca leśną ciszę i choć na chwilę poczuć, że ten nasz świat, który z dnia na dzień pogania nas coraz bardziej, jest teraz gdzieś bardzo, bardzo daleko…